środa, 13 lutego 2013

II.


Wraz z postępem siwizny prosiła „elitę” o pozwolenie na częstsze mycie włosów ziołami przyciemniającymi kolor, jednocześnie perfekcyjnie kamuflując ogarniającą ją histerię. Niestety, harmonogram zajęć, jakiemu podlegała, nie miał luki, która umożliwiłaby stosowanie płukanek częściej niż raz na siedem dni.
Kiedy pukle były już prawie białe, czuła nieprzyjemne ukłucie w sercu, żywiła jakąś skrytą nadzieję, że wszystko wróci do normy…
Nie wróciło.
Tego jednego dnia, gdy miała jeszcze kilka ciemnych pasm, wyszła z chatki, żeby rozkoszować się łaskoczącymi promieniami letniego słońca. Ujrzenie jej na zewnątrz ponurego schronienia należało do rzadkości, toteż ludzie czasem przystawali i lustrowali ją bezczelnym wzrokiem jak białego kruka.
Cóż mnie obchodzi ona, ta siwa latawica?! usłyszała niegdyś, siedząc na progu. Jam młody i jary, bez jej ,,poświęcenia”  pobrzmiewała w tych słowach wyraźna ironia i tak bym nie zdechł!
Wiedziała, dobrze wiedziała, jaką ma opinię w osadzie – chociaż niekoniecznie chciała się do tego przyznać. ,,Aroganckie białe jagnię czerpiące korzyści z mleka matki-wioski.”
Prawdopodobnie ludzie nie przepadali za nią z powodu jej kamiennej, nieprzeniknionej twarzy, na widok której chwilowo tracili zdolność kłamania. Zawsze wydawała się zgorzkniała, co błędnie odczytywano jako niezadowolenie z powodu niezaspokojenia żądzy posiadania. Jednak Fenris nigdy nie narzekała ani na swoją ograniczoną garderobę, ani na małe porcje jedzenia przynoszone przez staruszki – wiedziała, że pod tym względem biedna osada zbudowana na bezludziu ją wręcz rozpieszczała.
W wyniku tego nieporozumienia została wyłączona z towarzystwa. Nie potrafiła wchodzić w interakcję z ludźmi. Owszem, pomagała im, snując przepowiednie i lecząc chore bydło, ale bała się ich. Tak, odczuwała lęk za każdym razem, kiedy ktoś zbliżył się bodaj o krok poza granicę wyznaczoną przez obowiązujące ją, tylko ją, prawo. Zawsze wtedy cofała się z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, bo gdy żywiła do czegoś strach, automatycznie liczyło się to z nienawiścią.
Z czasem zaczęła narzekać na brak więzi z otoczeniem. Co najgorsze – została w nim zamknięta, bez możliwości wyjścia na zewnątrz. Gdyby mogła, rozdrapałaby tę klatkę, łamiąc paznokcie, zdzierając opuszki palców do krwi, plując i miotając przekleństwa zasłyszane od wracających do domu drwali. To jednak nie miało nawet najdrobniejszej szansy powodzenia.
Za każdym razem, kiedy myślała o tym, że żyje, ale nie istnieje, odczuwała w duszy gorycz przemieszaną z żalem. Należała do społeczeństwa, lecz jednocześnie nawet w najmniejszym stopniu  nie była jego częścią. Miała więcej obowiązków i zakazów niż praw: wspomniany już ścisły harmonogram uwzględniał przepowiadanie przyszłości osobom z określoną rangą, przepowiadanie pogody, udzielanie błogosławieństwa całej osadzie, medytację, modły, perora, sporadyczne składanie ofiar z roślin, błogosławieństwa dla noworodków, czas śnienia... Można powiedzieć, że spełniała rolę kapłanów, „panów wyższych”. Im to było na rękę, mieli ciągle wolne. Nieustannie wykonywała swoją pracę, dzień w dzień, bez szemrania – zmęczona wymuszanym na niej wywoływaniem wizji. Nie miała siły na bunt. Została wychowana po to, aby służyć. Ta myśl całkowicie przyćmiewała inną, ale równie ważną – „by jej służono”.
Powtarzano: ,,praca uszlachetnia”, chociaż nie zauważyła, by cokolwiek się we niej zmieniło na przestrzeni lat. Wciąż zachowywała ponure milczenie. Zmuszana do monotematyczności rozmawiała tylko na temat swojej profesji. Mówiono, że jest pusta i bez uczuć, ale także nazywano ją wzorową wyrocznią, co w pewien dziwny sposób łechtało jej ego. Dziwny, ponieważ nigdy nie zauważała u siebie oznak tego typu zuchwałości, radości z pochlebstw. Dopiero po pewnym czasie, od kiedy zaczęli odwiedzać ją władcy z przeróżnych krain, by dziękować za bezcenne przepowiednie, odniosła wrażenie, że jest czegoś warta. Tylko czasami zastanawiała się, co się dzieje z kosztownościami przynoszonymi przez tych możnych.
Wkrótce wzmożono straże przy jej małej chatce. Zupełnie niepotrzebnie. Zrobiono to w celu zatrzymania tych, którzy chcieliby, aby skończyła już udzielanie dobrych porad ich wrogom. Wyrocznia rodziła się raz na trzy pokolenia i Fenris wątpiła, żeby ktokolwiek wolałby ją zabić, niż porwać dla własnych korzyści.
Uprowadzenie jednak było niemożliwe. Instynktownie nie zbliżała się do bram, bardzo sporadycznie pojawiała się w drzwiach swojego domku ukrytego prawie całkowicie pod strzechą.
Tego letniego dnia na próżno starała się opalić sine z braku światła ręce. Panował taki skwar, że osadnicy spędzali czas skryci w swoich chłodnych chatach albo w cieniu drzew rosnących za bramą. Przejścia pomiędzy rzędami chałup świeciły pustkami. Ubita droga okazała się gorąca, kiedy postawiła na niej bosą stopę.
Stado burych wróbli na jej widok zbliżyło się jeszcze, po czym dwa z nich usiadły na szczupłych ramionach. Zwierzęta ją lubiły, chociaż nie wiedziała dlaczego. Często mówiła do małego królika.
Zanim zrobiono z niego rosół.
Cicha muzyka dochodząca z daleka stawała się coraz głośniejsza wraz z upływem czasu, aż niespodziewanie zza rogu swego rodzaju ulicy wyskoczyli śpiewak oraz dwaj grajkowie. Cała grupka miała brązowe, wykrojone w niezwykły sposób ubrania, co sprawiało wrażenie, że przystrajają się w liście czerwonego dębu. Rybałt, uśmiechając się, raz po raz wydobywał z siebie głos czysty jak źródlana woda, a jego rude włosy skrzyły w blasku słońca. Spojrzał przed siebie i, zauważając siedzące dziewczynie na ramionach ptaki, przerwał pieśń, a następnie, machnąwszy ręką w jej kierunku, zawołał melodyjnie:
Siostro!
Nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, patrzyła na niego swoim naturalnym, nieprzyjemnie badawczym wzrokiem. Nawet nie zdążyła się ocknąć z zamyślenia, gdy on odpędził wróble, zamknął swoje ciepłe dłonie na jej rękach i zaczął tańczyć w bardzo wymyślny sposób - nakazując głośno kierunek przesunięcia odpowiedniej stopy, by wykonać pożądaną figurę. Wciąż nie potrafiąc odpowiednio zareagować, usłuchała go, aby zapobiec upadkowi – nic nie uraziłoby dziewczęcej dumy bardziej niż przypadkowe padnięcie na klęczki przed nieznajomym.
Kręcąc się w kółko w rytm muzyki, zdążyła otaksować męską twarz znajdującą się trzy palce[1] wyżej. Szczęśliwym trafem, przez ułamek sekundy zdołała dostrzec jego pogodnie połyskujące wrzosowe tęczówki. On, szczerząc się radośnie, mrużył oczy tak, że zamieniły się w cieniutkie szparki. Gdy uniósł do góry swój trójkątny podbródek, delikatny powiew wiatru odsłonił jego lewe ucho – elfie ucho, zakończone subtelnie rysującym się szpicem na samej górze płatka.
Poczuła nieznane jej wcześniej mrowienie na skórze, kiedy wzmocnił uścisk. Grajkowie komentowali wesoło w swoim języku, nie przestając grać. Ludzie, zaniepokojeni rumorem, wychodzili z chatynek – a nagły wzrost zainteresowania wprawił muzykantów w nie lada zachwyt.
Przeczuwała, że nie będzie z tego nic dobrego. Przybywało zaszokowanych min i agresywnych spojrzeń wbitych w twarze elfich przybyszów. Muzyka zamilkła, dookoła zaległa cisza. Skonfundowany rudzielec, który zorientował się w sytuacji jako ostatni, zatrzymał się, nie rozumiejąc czego się dopuścił, idąc w tany z potężną wyrocznią.
Fenris odetchnęła ciężko, czując nieznaną siłę buntującą mięśnie jej twarzy przeciwko niej samej. Powoli, ale z niejakim oporem, pozwoliła, aby na wargi zawędrował uśmiech.
Tym razem osadnicy zmrozili ją spojrzeniem, milcząco winiąc jeszcze większej zbrodni niż tej popełnionej przez elfów. Jakieś stare kobiety stojące na przedzie schowały nawet twarz w pomarszczonych dłoniach i zaczęły łkać. A ten spazmatyczny płacz odbijał się w ciszy niczym stukot dziobu kruka o dzban na prochy zmarłych.



[1] 1 palec ~ 3 cm

Pan N. zrył mi psychę. Od tej pory wykrzyknienie ,,siostro!" czytam jako ,,sista!" i właśnie ,,bez" chciałam poprawić na ,,without"... Litości, nie róbcie mi tego więcej... :<

Wygrany.