sobota, 23 lutego 2013

V.


Rusałki wyrwały ją z zamyślenia, gdy kładły pakunek chrustu tuż obok jej stóp.  Ukradkiem zerknęły na nią badawczo. Czy domyślały się, co na ich temat przemknęło jej przez myśl? Uśmiechnęły się do niej tajemniczo, jakoby wyczytały nawet to pytanie z zazwyczaj pozbawionej wyrazu twarzy.
Nie wiele myśląc, uklęknęła. Zgiąwszy z trudem skostniałe kolana, wzięła w zdrętwiałe od zimna palce krzesiwo i średniej wielkości krzemień. Dokładnie zgarnęła w jedno miejsce proszek sporządzony z huby, po czym spróbowała rozpalić ogień.
Łup, łup.
Specyficzny dźwięk krzesiwa uderzającego w krzemień odbił się po okolicy cichym echem. Fenris drżały ręce, wiedziała, że wszyscy spoglądają na nią wyczekująco. Mamrocząc nawet sobie nieznane zaklęcia, starała się skupić na swojej powtarzającej się  rytmicznie czynności.
„Oto siedzę tu, w środku lasu, a otacza mnie czereda demonów w napięciu wyczekujących ognia - jak jastrzębie, obserwujące zdychające zwierzę” pomyślała speszona, o włos unikając uderzenia w palce.
Coś smutnego tkwiło w tej pełnej napięcia atmosferze. A może to tylko Fenris zrobiło się żal samotnych istot, którym nikt nigdy nie ofiarował ciepła? Prawdopodobnie.
Któraś z kolei iskra przyniosła ze sobą specyficzny, wyjątkowo mocny kwaśny zapach. Skoczyła na hubkę, po czym zniknęła jak głodny robak, który chce wygryźć tunel w jabłku. Cienka stróżka dymu wypłynęła leniwie do góry.
Wtedy zaczął się harmider. Nie było już ciszy, nie było spokoju. Chmara istot wyskoczyła z leśnego gąszczu, znalazła się przy Fenris i zaczęła tworzyć ciasny mur dookoła niej. Jedni krzyczeli coś o nie dopuszczeniu mocnego wiatru, inni tańczyli dziko w radosnym podnieceniu, reszta unosiła kawałki chrustu, by za chwilę położyć je na płomieniu i mieć swój udział w uroczystości. Tumult stał się nie do zniesienia.
Fenris odsunęła się instynktownie, pozwalając im tłoczyć się w kole. Chociaż też była zmarznięta, uznała, że oni czekali na ciepło dłużej i bardziej go potrzebują. Spoglądając na zachwycone ogniem rusałki i Licho niepewnie zbliżające się do jasnego blasku, uśmiechnęła się do siebie.


Dziękujemy ci odezwał się utopiec; a był to stwór szkaradny, i chociaż dobrze mu z oczu patrzyło, nie dało się zignorować odpychającego wrażenia. Ciemną oślizgłą skórę pokrytą szlamem szpeciły ropiejące rany i sińce. Długie, skołtunione włosy, rosnące na zbyt dużej głowie podkreślały chuderlawość jego sylwetki. Połączone błonami palce, przypominające obdarte z mięsa kości, zaciskały się niepewnie na krzywym kubku wypełnionym czymś zielonym. Przyjmij to.  Jako symbol podzięki z naszej strony.
Fenris zerknęła ze skrywaną odrazą w mętne tęczówki jego oczu, ale wzięła kubek i skinęła głową.
Niech przeznaczenie wam sprzyja życzyła mu z głębi swojego przemarzniętego serca. Odnajdźcie swój spokój tam, dokąd listopadową porą odlatują ptaki.
Spojrzała badawczo do wnętrza garnuszka. W napoju pływało coś śluzowatego, ale spróbowała przejść obok tego obojętnie. Z beznamiętną miną uniosła do ust naczynie, nie dając po sobie poznać, że zebrało jej się na mdłości, kiedy jego zawartość skojarzyła ze szlamem oblepiającym ciało stojącego przed nią stworzenia.
Wypiła zawartość jednym haustem, bezskutecznie starając się nie skupiać myśli na smaku ani zapachu. Gorzkawy napój  zostawiał swój ślad w gardle, gdzie jego nieprzyjemny smak przybierał na sile. Zamknęła oczy, sącząc ostatnią kroplę.
„To już koniec” pocieszyła się w duchu, odsuwając od siebie kubek. Otworzyła oczy i aż serce zabiło jej szybciej ze zdumienia.
Wszystkie istoty zmieniły się nie do poznania. Licho było młodą kobietą o smutnym wyrazie twarzy – może nie pięknością z powodu nieregularnych rysów i wydłubanego oka, które nieśmiało starała się zakryć jasnymi włosami – lecz tkwiło w niej coś, co znacznie przybliżało ją do serca Fenris. Strzyga nie zamieniła się w niemowlę, tylko w  małą dziewczynkę o wielkich, zdumionych oczach, przyciskającą do piersi słomianą lalkę. Nie miała w sobie nic z poprzedniej nienawiści – zapewne iluzję wrogości tworzył jej poprzedni wygląd.
Kiedyś mogli tak wyglądać, ale najwyraźniej fatum chciało inaczej. Nieznane są prawa rządzące światem ani metoda tworzenia przyszłości.
Fenris wypuściła naczynie z dłoni. Otworzyła szerzej oczy, złożyła ręce na mostku i skuliła się w sobie, nie mogąc powstrzymać łez szczęścia.
Daraliel, a raczej... iluzoryczna wizja, wywołana wypiciem tajemniczego napoju. Trójkątna twarz, stworzone do uśmiechu szerokie usta, ametystowe oczy o nieprzeniknionej głębi i charakterystycznym, lekko skośnym kształcie… Misterne, zdziczałe dzieło Błądzącego, rozmazujące się w tym świetle demonicznych ogni – jakoby grożąc, że za kilka chwil zniknie.
Starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ramiona, włosy, dłonie…
Radość zamieniła się w dławiący żal. Nie potrafiła zamknąć w swojej pamięci całego obrazu. Nawet jeśli chciała, tak bardzo chciała, brakowało jakiegoś elementu. Widząc go tu przed sobą, nie umiała pozbyć się przemożonego wrażenia nienasycenia.
Po raz kolejny wróciły stare wspomnienia - ścieżka przyprószona okruchami słodyczy, nie mogącej połączyć się w jedną, zgraną całość.
Łącząca ich więź nie wypaliła się do końca. On istniał, nie żyjąc. Ona żyła, nie istniejąc.
Wyciągnęła drżącą dłoń przed siebie, ale zanim go dotknęła, jej palce natrafiły na chłodną, niewidzialną ścianę.
Spojrzała na szlam utopca, leniwie skapujący z opuszków. Uśmiechnęła się gorzko,  uzmysławiając sobie, że zjawa nie jest w najmniejszym stopniu cielesna. Wierzchem dłoni wytarła szramę z pokrywającej ją słonej wilgoci.
Powinna być silna. Hartowała się tyle lat! Dlaczego sama znajdowała sobie preteksty do płaczu…? To smutne. Chociaż… bardziej głupie, o tak. A co najgorsze – śmieszne! Doprowadzić się do tego stanu teraz, gdy miała przed sobą swój cel, swoją ostoję… Kto by pomyślał? Tyle rzeczy chciała mu przekazać, a marnowała czas na łzy. Postępowanie niegodne wyroczni.
Mimo wszystko powtórnie poczuła nieprzyjemny skurcz w sercu. Nie lubiła pośmiertnej formy wesołego elfa. Kochała jego duszę całym sercem, ale do ciała nie mogła się przemóc. Pocieszała się tylko, że kiedyś sobie poradzi z tym problemem, nie będzie się wzdragać przed patrzeniem na niego. Nikomu nie życzyła uczucia obrzydzenia pomieszanego z miłością.
Fenris… zaczął Daraliel bardzo uroczystym tonem. Serce mi mówiło, że przybędziesz.
„Serce podpowiadało mi, że cię znajdę!” chciałaby zawołać, ale głos uwiązł jej w gardle. Wiele razy malowała to spotkanie w wyobraźni, lecz nie tak wyglądało. Gdzie ta fantazmatyczna chwila radosnego szczebiotania?
Przełknęła ślinę, wydęła usta.  Właśnie nadszedł czas, żeby coś powiedziała.
J-ja… Oni nie po-pozwolili zająknęła się mi cię szukać. Ja…
Notorycznie zapominała języka w gębie. Ogarniała ją o wiele większa panika niż podczas spotkania z demonami. Chłód bijący od zamarzniętej ziemi nie ostudzał jej zapału do powiedzenia czegoś istotnego, przez co plątała się we własnych myślach jeszcze bardziej.
Na szczęście Daraliel przejął inicjatywę, mówiąc naprędce:
Starszyzna chciała mnie od ciebie odsunąć, a ja byłem naiwny. Nie wiedzieli czy wyjdę z bitwy cało, więc „na wszelki wypadek” zaakcentował ponuro zastawili na mnie zasadzkę pokręcił głową zrezygnowany. Myślałem, że widzę ciebie, ale ona miała warkocz z białego końskiego włosia! prychnął nagle, już nie kryjąc wściekłości. Był tak wzburzony, iż wizja jego ciała zamazała się na chwilę. A wtedy…
Wiem.
Fenris w końcu się opamiętała. Widząc pasję na twarzy Daraliela, zmarszczyła brwi i zacisnęła pięści.
Już na zawsze pozostaniemy razem dodała po chwili, swoim wyuczonym, spokojnym głosem.
Odraza do mieszkańców wioski urosła w niej do niewyobrażalnych rozmiarów. Nigdy nie sądziła, że może odczuwać tyle nienawiści. Nieświadomie przez całe dotychczasowe życie zbierała w sobie cząstki agresji i teraz, nagle, skierowała je ku tym perfidnym istnieniom.
Postanowiła kątem oka odszukać rusałki. Po wypiciu mikstury sprawiało jej to nie lada wyzwanie: wszyscy zmienili się nie do poznania. W końcu je odnalazła. Tak, to na pewno były one -  trzymały się w swojej trójce, ale ich wygląd bardzo się pogorszył. Owszem, odmłodniały, pasowały do wieku trzynaście lat, lecz o ich skrajnym wyczerpaniu świadczyły sińce pod oczami i zmarszczki na czołach.
Gdyby Fenris została rusałką, jej postać nabrałaby wyrazistości. Nowa droga przeznaczenia zmusiłaby ją do wesołości i czynienia psot. Tego skrycie pragnęła.
Ona i psoty. Kusząca wizja, chociaż na pierwszy rzut oka kompletnie szalona i nie do pomyślenia. Czy miałaby taką twarz jak teraz, z tą pomarszczoną szramą? Chyba nie. Gdyby rusałki wyglądały tak nieszczególnie jak wcześniej, znacznie utrudniałoby to ich misję uwodzenia mężczyzn – a taki był ich cel.
 Zasępiony Daraliel podążył za jej wzrokiem.
Chyba nie masz zamiaru…
My pomożemy.
W blasku polany zamigotały niewyraźnie jakieś twarze, powoli wyłaniające się z mroku. Była to gromada małych dzieci; a przyglądały się one ogniu z takim zdumieniem wymalowanym na okrągłych buziach, że Fenris myślała, iż pozostaną takie na zawsze, jak pomniki, które wybitny rzeźbiarz wykuł dłutem w ułamek chwili.

Wygrany.